A diary from last month. Kwiecień.


Co to był za niesamowity miesiąc. Było w nim wszystko. Radość, emocje, odkrycia, ekscytacja, szczęście, wdzięczność za zwykłe chwile, ale także lęk, ból i walka o powrót do pełnej sprawności. Prawdziwe życie. Słodko gorzkie. Dla mnie: autentyczne, z wszystkimi jego odcieniami.

Zaczął się kwiecień, a u mnie zdrowotnie bez zmian. Każdy krok oznaczał ból, a chodzenie po schodach noga do nogi frustrowało. Leki, diagnostyka, wizyty u ortopedy, zwolnienie lekarskie i walka z długimi kolejkami na badania. Po dwóch tygodniach odciążania moich chorych stawów, poczułam się lepiej i znowu zaczęłam chodzić do pracy. Po dwóch dniach znowu wszystko wróciło. Każdy krok był walką z bólem. I tak sobie powolutku dreptałam licząc naiwnie, że w pewnym momencie wszystko zacznie mijać.
Wiosna za oknem, wiosna na drodze do pracy cieszyła podwójnie. Nasza stara jabłonka w ogrodzie w tym roku poczuła drugą młodość i kwitła jak szalona. Uwielbiam te grube, białe kwiaty, niektóre lekko zabarwione delikatnym różem. Przy każdym lekkim powiewie wiatru, płatki wirowały w powietrzu jak śnieg, a spadając tworzyły biały kobierzec na trawniku. Uwielbiam kwitnące drzewa. Czasami jeszcze prawie bez liści, ale obsypane kwieciem jak puchem. W mojej dzielnicy jest dużo starych domów ze starymi ogrodami, więc ciężko jest o równe trawniki i tuje, a gęsto jest od bzów, jaśminowców, wielkich magnolii, drzew owocowych, akacji, konwalii... Moja dzielnica pachnie kwiatami. Co miesiąc inaczej.

Nasza stara jabłoń w pełnym rozkwicie

1-9 nasze i dzielnicowe

O tym, że mamy w Warszawie szwajcarską restaurację i to w sąsiedniej dzielnicy, wiedziałam od pewnego czasu. Oczywiście jako miłośniczka szwajcarskich smaków i klimatów bardzo chciałam ją odwiedzić, ale ciągle coś stało na drodze. I pewnego dnia, kiedy zaganiani mieliśmy gdzieś wpaść na szybkie jedzenie, mąż podwiózł nas do Alpenrose - szwajcarskiej restauracji. Oczywiście, takie miejsca nie są na szybkie jedzenie, ale w tym momencie przestało mi się już spieszyć :-). Pierwsze wrażenie: co za przemiłe przywitanie i troska gospodyni tego miejsca - pani Ani. Mam wrażenie, że pani Ania jest skarbem i duszą tego miejsca. Do tego dania z kuchni szwajcarskich górali, które koją brzuszki i serca, dopełniły przyjemności pobytu w tym miejscu. Rozmawialiśmy o pomyśle na to miejsce i całej idei otwarcia restauracji z dość mało znaną i niezbyt popularną kuchnią. Okazało się, że miejsce przechodzi właśnie duże zmiany. Lada dzień miał przybyć nowy szef kuchni, który był dobrze obeznany ze szwajcarską kuchnią. Od słowa do słowa przekąszając alpejskie sery, umówiłyśmy się na spotkanie i rozmowę. Poznałam wtedy nowego szefa kuchni, który właśnie tworzył nową kartę, a także właściciela tego miejsca. Rozmawialiśmy o szwajcarskich potrawach, produktach, o polskich preferencjach smakowych, o wizji rozwoju restauracji... Niedługo napiszę Wam więcej o tym miejscu.

Deska alpejskich serów w restauracji szwajcarskiej Alpenrose

To był tydzień w szwajcarskich klimatach
1, 4 spotkanie na zaproszenie organizacji My Switzerland i rozmowy o podróżowaniu po Szwajcarii w sezonie letnim // 2 pani Ania - cudowna gospodyni w szwajcarskiej restauracji Alpenrose // 3 jestem wielką miłośniczką tych serów

1 naprzeciwko szwajcarskiej restauracji stoi taki stary, obrośnięty dom. Wygląda na opuszczony, ale może tak tylko wygląda // 2 w restauracji odkryłam taką książkę - po powrocie do domu zamówiłam ją w antykwariacie. Chcę bardziej i dogłębniej poznać historię tego kraju. // 3 szwajcarskie herbatki ziołowe - od pewnego czasu jestem ich wielką fanką // 4 ładna jest ta karta

Szwajcarska restauracja Alpenrose
1 fajny jest ten pies // 2 wnętrza // 3 rosti i kiełbasa w sosie winno cebulowym. Nie jestem jakąś wielką miłośniczką kiełbas, ale tę spróbowałam z ciekawości od męża - była pyszna. Na miejscu robiona, chuda, aromatyczna z doskonałym sosem // kluseczki, alpejski ser, śmietana i mus jabłkowy - prawdziwy comfort food

Czekałam niecierpliwie na pierwsze polskie szparagi. Kiedy dowiedziałam się, że rusza sprzedaż w moim jednym z ulubionych miejsc na zakupy, ruszyłam bez zastanawiania się na drugą stronę miasta. Te pierwsze są drogie, ale smakują niebiańsko. Uwielbiam te wiosenne warzywa. Delikatne, chrupiące i sprawiające tyle przyjemności. 

Pierwsze szparagowe zakupy w sezonie

1-9 kwietniowe zakupy

1-9 kwietniowe gotowanie

Najpiękniejsze dekoracje - kwiaty z ogrodowej jabłoni


1 oczywiście, że głosujemy // 2 a po wyborach poszliśmy na pizzę do ulubionej, dzielnicowej pizzerii // 3 ktoś łapie promienie słońca // 4 w tym roku wyjątkowo wcześnie


Po dwóch tygodniach kuśtykania po domu, postanowiłam pójść na dzielnicowy targ po jakieś małe zakupy. Tym razem nie rowerem ani pieszo, ale metrem. Każdy krok cały czas był związany z wielką trudnością. Delektowałam się każdą chwilą. Rozmową ze sprzedawcami, wybieraniem sałaty, kupowaniem kwiatów, zapachem i obfitością warzyw na straganach. 
Zrobiłam zakupy i ruszyłam z powrotem na stację. W pewnym momencie zorientowałam się, że idę do złego wejścia, do wejścia od którego mam dalej do domu. W normalnej sytuacji nie miałoby to żadnego znaczenia, ale dla kogoś kulejącego i drepczącego już tak. Chciałam zawrócić, ale... zrezygnowałam. Idę więc powoli i już mam wchodzić na stację, kiedy do mojego mózgu dociera obraz, który moje oczy zarejestrowały 2 sekundy wcześniej. Staję, bo trybiki jeszcze przetwarzają informację i sama nie wiem do końca co moje oczy zauważyły. W pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że widziałam na ławce przy metrze leżącego mężczyznę i coś w jego ułożeniu ciała było nienaturalne i to mnie zatrzymało. Kuśtykam do tej ławki i próbuję nawiązać kontakt. I w tym momencie moja głowa przełącza się na inny tryb. Zadaję pytania próbując ocenić stan tego pana i robię badania, które mogę wykonać w takich warunkach. Po krótkiej rozmowie wiem, że jest bezdomny, a po chwili wiem, że potrzebuje pomocy medycznej. I w tym momencie spada na mnie myśl: ambulans z serca czyli karetka kupiona ze składek darczyńców (także i my nimi byliśmy) z wolontariuszami, którzy niosą pomoc osobom w kryzysie bezdomności. Karetka, którą jeździ też nasz syn jako wolontariusz. Ten pan potrzebował pomocy właśnie od takich medyków. W pierwszym odruchu dzwonię do syna, potem już do koordynatora fundacji. Wszyscy przemili, życzliwi. Omawiamy stan pana i ustalamy, że przyjadą. Za czterdzieści minut, bo zajmują się właśnie innym pacjentem. Powiedziałam, że poczekam. Siadam koło tego pana, wszystko mu tłumaczę i zaczynamy rozmawiać. Raczej to on mówi, a ja słucham. Opowiada mi o swoim życiu, o chorobach, o tym jak sobie radzi. I powiedział mi wtedy jedną rzecz, która zapadła mi głęboko w pamięć. Powiedział: ja wiem, że śmierdzę. Strasznie śmierdzę. I ludzie z obrzydzeniem się ode mnie odsuwają. Ja czuję ten smród. on jest ze mną. I tak samo on mi przeszkadza, ale żyję tak nie dlatego, że chcę tylko, że już nie ma dla mnie innego życia. 
I tak siedzimy razem na ławeczce. Zadbana pani w sukience i okularach przeciwsłonecznych i brudny mężczyzna z ranami na nogach. Dopiero po chwili widzę jak ludzie nam się przyglądają, niektórzy wręcz przystają albo obserwują nas z dystansu. Ja czuję ile ta rozmowa mi daje, ile wzbudza emocji, a temu mężczyźnie ile sprawia przyjemności, że ktoś z nim siedzi i go słucha. Telefon z karetki przerywa nam rozmowę. Niedługo będą. 
Staję na krawężniku, żeby ich nakierować. Ludzie już teraz nawet nie starają się ukryć ciekawości. Stają i patrzą. Na drodze przejazdu karetki też. Wymiana informacji z ratownikami i czas "przekazać" pana medykom. Przyglądam się tym ludziom, z którymi pracuje czasami nasz syn i pierwsza myśl jaka przychodzi mi do głowy, to... jacy oni są mili, życzliwi, z jak wielką troską i szacunkiem rozmawiają z tym panem. Tego mi tak często brakuje. 
Patrzę na tę piękną, nową karetkę i wracam jeszcze pożegnać się z panem. Biorę mój koszyk i ruszam do domu, bo wiem, że pan trafił w najlepsze ręce. Wzrok licznych przechodniów czuję na sobie, aż zniknę im z oczu.
 Jestem poruszona. Nie ranami, nie zapachem, nie brudem. Poruszona rozmową, poruszona tym panem. 
Wracam i myślę co z tym panem dalej. Już zastanawiam się czy nie poprosić syna, żeby czegoś się dowiedział. Po godzinie dzwoni medyk z karetki, żeby mnie o wszystkim poinformować. Ja im dziękuję, oni mi.
Pierwszy raz wyszłam z domu od wielu dni, poszłam inną drogą niż zawsze chodzę. 
Tak miało być.
Wiem, że czasami to jest trudne, ale nie mijajcie ludzi, którzy wyglądają na śpiących na ławkach, chodnikach czy trawnikach. Mogą potrzebować pomocy.
I jak dobrze, że są takie organizacje i tacy ludzie, którzy zajmują się osobami w kryzysie bezdomności. I robią to z taką troską, życzliwością i szacunkiem.

Fundacja Ambulans z serca

Dla mieszkańców Warszawy

Jeżeli widzisz osobę w kryzysie bezdomności, która może potrzebować wsparcia medycznego? Zadzwoń na ten numer:

663 600 856

1 zakup tej karetki dla osób w kryzysie bezdomności wsparło 3846 osób. Tę informację można przeczytać również na ambulansie. // 2 gdzie byłaś? // ogrodowe // 3 porcja nowych książek

Kwiecień to miesiąc moich urodzin. Lubię ten dzień. W moim domu rodzinnym świętowało się urodziny, a nie imieniny. Zresztą jestem osobą, która nie ma imienin, więc tym bardziej świętuję to co mam :-)

O prezencie urodzinowym wiedziałam już trochę wcześniej, ale unikałam myślenia o nim, żeby delektować się nim od tego dnia.  Z pracy wróciłam z talerzem po torcie i z cudownym prezentem. A w domu czekał mąż z wielkim bukietem ukochanych peonii i informacją, że na godzinę 19.00 mamy rezerwację w restauracji. Nie wiedziałam jakiej, ale ja lubię takie niespodzianki. Kiedy skręciliśmy w jedną z małych uliczek na warszawskim Żoliborzu, domyśliłam się dokąd zmierzamy. Do szwajcarskiej restauracji :-).

Tam czekały na nas bąbelki. W pewnym momencie mąż mnie zagadał, więc nie widziałam, że za oknem czają się nasze dzieci z bukietami kwiatów. Ale to było zaskoczenie i niespodzianka, szczególnie, że jak dzwoniły dzieciaki z życzeniami, to jedno miało tego dnia zajęcia na uczelni, a drugie pracę :-).

To był cudowny wieczór. Wspólny, radosny i bardzo szczęśliwy. 

Niech się spełniają

1 świętujemy // 2 oczywiście są i ulubione sery // 3, 7 moja ukochana niespodzianka // 4-6 let's celebrate // 7 ktoś w pracy wie z jakiego prezentu BARDZO się ucieszę // 8 tych prezentów nigdy dość

1-4 bzy, peonie, białe róże - moi najbliżsi wiedzą jakie kwiaty mnie najbardziej ucieszą

Sklep Diptique
1 jak zawsze ciężki wybór // 2 ktoś tam cierpliwie czeka, aż dokonam wyboru :-) // 3 dzisiaj taki dodatek z okazji zakupów // 4 nowe świece Diptique pachną jak desery

Weekend w innym mieście to zawsze jest dobry pomysł, a żeby wtedy świętować czyjeś okrągłe urodziny, to jest jeszcze lepszy pomysł.
Ruszyliśmy do Poznania, miasta w którym jeszcze parę lat temu dość często bywałam. Miasta do którego mam mieszane uczucia. W Poznaniu zawsze z przyjemnością robię zakupy: ziemniaków, jabłek boskop i nabiału. Nie tym razem, bo pierwsze dość późno przyjechaliśmy, a po drugie za kilka dni miałam wyjeżdżać, a mój mąż wręcz tuż po naszym powrocie. 
Zatrzymaliśmy się w hotelu Puro i muszę przyznać, że trochę rozczarowałam się tym hotelem. Nie wystrojem, ale obsługą i organizacją. Może to była kumulacja różnych zdarzeń, a może jednak jest przereklamowany. 
Za to wieczór urodzinowy był wspaniały. Uwielbiam tańczyć, muzyka w czasie imprezy była doskonała, więc nie powstrzymały mnie moje chore dolne kończyny. No dobrze, może jednak trochę powstrzymały. Tańczyłam tym razem bardziej górną połową ciała ;-)

1, 2 w drodze do Poznania // 3-5, 7-9 hotel Puro. Ładny wystrój to za mało // 6 śniadanie "na mieście"

Lubię Muzeum Narodowe w Poznaniu, szczególnie galerię malarstwa polskiego. Kiedy mąż pojechał na służbowe spotkanie, ja poszłam oglądać obrazy. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że całe piętro z malarstwem polskim jest nieczynne... Coś Poznaniu

Muzeum Narodowe w Poznaniu

Muzeum Narodowe w Poznaniu

1-9 Muzeum Narodowe w Poznaniu

1, 3 imprezujemy // 2, 4, 5 mam słabość do takich kul // 6 kiedy córka studiowała w Poznaniu bywaliśmy w tej chińskiej restauracji. pamiętam, że było bardzo smacznie. Czy tak jest nadal // 7-9 jest zimno i wietrznie, więc ludzi mało

1, 2 lubię sklepy muzealne // 3 "Święta rodzina w wieńcu kwiatów" Daniela Seghersa - ciężko ją dostrzec, ale jest // 4 Synagoga Nowa - niszczeje, wymaga remontu... nie wiem jakie są względem niej plany. Kiedyś w czasie studiów na Uniwersytecie Artystycznym córka wraz z innymi studentami miała tu wystawę, więc mam sentyment do tego miejsca. // 5-7 urodzinowe kwiaty w pełnym rozkwicie // 8 mam słabość do tego zapachu // 9 po ostatniej wizycie w Neapolu z przyjemnością sięgam po książki kucharskie z tego regionu. Nowa książka Bartka Kieżunia ma wszystko co lubię - jest do czytania, oglądania i gotowania 

Tuż po powrocie z Poznania mąż spakował samochód i ruszył do Włoch. Mieliśmy spotkać się za cztery dni w Bolonii, a ja... miałam coraz więcej watpliwości czy dam radę tam sama dotrzeć. Lubię te nasze podróżowanie. Każdy dociera sam do celu z różnych miejsc i spotykamy się, żeby randkować :-). Kiedyś często tak podróżowaliśmy, więc tym przyjemniej było tego zaznać znowu. 
Moje watpliwości związane były z niepełnosprawnością, która mnie dopadła. W ostatnie dni moje kolano tak dało mi się we znaki, że już ledwo chodziłam. Ból towarzyszył mi już przez cały czas. W desperacji zdecydowałam się na coś czego bardzo się bałam i starałam się uniknąć - w zastrzyk w staw kolanowy. Ponieważ z mojej strony była to desperacja, więc zastrzyk zrobiłam... kilkanaście godzin przed podróżą. Oczywiście był to błąd, bo po zastrzyku... boli jeszcze bardziej.
Zamiast iść spać kręciłam się po domu, żeby zająć czymś głowę, a nie myśleć o nodze. Poobierałam białe szparagi i pomroziłam je na "po sezonie", prasowałam, wyczyściłam szafki kuchenne, pomyłam podłogi, zmieniłam pościel, ręczniki... i przed 3 rano zasnęłam. O czwartej zadzwonił budzik i trzeba było szykować się na lotnisko. Bolało trochę mniej, ale do ideału droga była jeszcze daleka. 

Warszawa o świcie z lotu ptaka

1 pierwszy etap podróży - Wiedeń // 2, 5 lubię patrzeć na kształty i kolory pól // 3 samolotowe śniadanie - zaskakująco dobre - owsianka z dodatkiem tyrolskich jabłek // 4 no dobrze, przyznaję. To są moje ulubione linie lotnicze i jestem gotowa dopłacić albo na lot z przesiadką, żeby nimi lecieć :-) // 6 dotarłam // 7, 8 Bolonia // 9 bolońskie sklepy spożywcze są fascynujące swoją obfitością

To nie był mój pierwszy pobyt w Bolonii, ale jak zawsze za krótki. To miasto jest fascynujące i kuszące. To jest miasto dla miłośników jedzenia. Kuchnia regionu Emilia Romagna obfituje w doskonałe produkty (parmezan, mortadela, szynka parmeńska, ser squacquerone, ocet balsamiczny, wina, pierożki, świeże pasty z ciasta z dodatkiem jajek...). To region, w którym jedzenie jest rozkoszą i przyjemnością. Malutkie sklepiki pełne miejscowych specjałów są tak kuszące, że można je zwiedzać jak wystawy. Restauracyjki na każdym kroku kuszą wszelakimi pierożkami i makaronami, a okienka z ulicznym jedzeniem są oblegane zarówno przez turystów jak i miejscowych. Ja jestem wielką miłośniczką bolońskiej mortadeli i w planach miałam odwiedzenie miejsca, które traktuje ją po królewsku - Mo Mortadela Lab serwuje tylko kanapki z mortadelą. W menu jest kilkanaście wersji i ciężko dokonać wyboru. Ja zdecydowałam się na mortadelę, stracciatellę z truflą, grillowanego bakłażana i rukolę. Sześć euro za kanapkę wypchaną po brzegi składnikami najwyższej jakości. Kanapkę tak dużą, że po zjedzeniu połowy czułam, że pęknę. I wiecie co, ta kanapka z mortadelą jest na mojej short liście najlepszych posiłków zjedzonych w czasie ostatniego wyjazdu.
kolejki do Mo Mortadela Lab są długie, ale całkiem sprawnie wszystko idzie. Potem z kanapkami można pójść na pobliski plac, siąść na schodach i jeść rozkoszując się smakiem, chwilą i otoczeniem.

Mo Mortadela Lab 
Via de' Monari 1 C Bolonia
czynne od południa do 21.30. W niedzielę do 18.00. W poniedziałki zamknięte

W dniu mojego przylotu do Bolonii było święto. Większość ulic w centrum była zamknięta i wypełniały je tłumy przechodniów. Nie mogłam dotrzeć na miejsce naszego spotkania ani autobusem (co wcześniej planowałam) ani taksówką. Mąż za to nie mógł dojechać do centrum samochodem. Więc tak szłam do celu te kilka kilometrów z jednej strony, a maż z drugiej. W końcu udało się nam spotkać. I ten pierwszy widok znanej, ukochanej osoby w nowym miejscu, do którego dotarło się samemu jest fantastyczny. Niby mózg, wie: zaraz go zobaczysz, ale... przecież przyjechałam tu sama, widziałam go ostatnio w domu... To jest niesamowite uczucie. Polecam Wam bardzo takie randki.

W drodze na spotkanie z mężem

1-9 to bogactwo miejscowych produktów jest niesamowite, a smaki są fantastyczne

Czasami przyglądałam się dzieciom z rodzicami, które na widok jakiejś potrawy czy produktu ekscytowały się smakiem. Takie cztero, pięciolatki przy straganie z serami, na widok jakiegoś określonego gatunku, które rodzice kupowali podskakiwały z radości. Włoskie maluchy to już prawdziwi smakosze. 

1 te włoskie sklepiki piękne są w środku i na zewnątrz // 2 chwilo trwaj // 3 klimaciki // 4 stare, proste, piękne

Wiem, że dzień naszego spotkania w Bolonii był świąteczny i stąd tyle ludzi na ulicach, ale to co mnie zaskoczyło to ilość muzyków śpiewających na placach, skwerach czy ulicach. I to muzyków fantastycznych.  Niektórzy mnieli na tabliczkach swoje oznaczenia na spotify, więc wtedy ich od razu wyszukiwałam. Oni mieli świetne głosy, rewelacyjnie grali i byłam pod wrażeniem ich niesamowicie wysokiego poziomu artystycznego. Ludzie często ich otaczali, razem z nimi śpiewali albo tańczyli. I nas wciągnęła ta atmosfera. Sama byłam zaskoczona ile słów włoskich piosenek znam na pamięć :-)

1, 7-9 mała reprezentacja świetnych muzyków ulicznych // 2, 3 Mo Mortadela Lab // 4 kanapka, której smak wspominam do tej pory // 5 kto tu do mnie zmierza po kilku dniach rozłąki? // 6 ten starszy pan był niesamowity. Jego taniec zachwycał wszystkich

Ta kawiarnia przypominała mi te weneckie

Przy tym stoliku spędziliśmy chyba trzy godziny. Aperol, wino, kawa, słuchanie muzyki saksofonisty, grzanie twarzy w słońcu, obserwacja przechodniów i radość z miejsca i bycia znowu razem

W Emilia Romagna byłam kilka razy, ale odkryłam go po raz pierwszy 11 lat temu, kiedy pojechałam na zaproszenie izby turystycznej tego regionu
O tamtym pobycie  pisałam TUTAJ i TUTAJ. W tych postach znajdziecie również klasyczny przepis na ragu alla bolognese i na gnocchi.
W czasie tamtego wyjazdu pojechaliśmy do Ravenny i wtedy odkryłam mozaiki. Ten niesamowity kunszt twórców, te zdobione sufity i przepiękne posadzki, po których aż żal chodzić. Ravenna jest uroczym miastem, które zdecydowanie warto odwiedzić. 
Mam wrażenie, że mozaiki w czasie tego pobytu zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie. Może to wynika z tego, że więcej teraz o nich wiem - o technice ich powstawania albo z tego, że naoglądałam się ich ostatnio dużo w Pompejach, Herkulanum i w napoleońskim muzeum. Jak będziecie w Bolonii, wybierzcie się na jednodniową wycieczkę do Ravenny. Warto.
Obejrzeliśmy tam jeszcze kilka innych kościołów, a także grób Dantego. Od dawna trwa spór pomiędzy Florencją, a Ravenną, w którym mieście znajduje się grobowiec poety. Wszystko wskazuje, że jednak w Ravennie spoczywają szczątki Dantego.
To miasto jest idealnym miejscem, żeby zakosztować kuchni regionu.

Brama wejściowa na tereny Bazyliki San Vitale, w której mieszczą się słynne mozaiki
1 czas opuścić Bolonię // 2, 3 jedna i druga pani miała koło 80 lat - zachwyt // 4, 5, 7 tereny Bazyliki San Vitale // 6, 8 lubię książki Dario Fo - niestety tych nie dam rady przeczytać // 9 ktoś tu wygodnie podróżuje i jest z tego bardzo zadowolony
W Bazylice San Vitale

1, 2 grobowiec Dantego // 3-5, 7, 9 zabytki Ravenny // 6 ładne // 8 miasto pachnie akacjami

1-9 Ravenna

1-9 mozaiki w Bazylice San Vitale

Mozaiki w Bazylice San Vitale

Mozaiki w Bazylice San Vitale

Tuż przed bramą na teren Bazyliki San Vitale mieści się Casa Spadoni - kameralne miejsce, do którego warto wstąpić na kieliszek wina czy coś do jedzenia. Założycielem miejsca są właściciele młynów Spadoni, których historia sięga XV wieku! Obecnie mają również mleczarnie, gdzie z mleka krów starych ras wytwarzają sery. Karta jest krótka, ale niezwykle kusząca. Miejsce jest urocze i nie ma tam tłumów, ani zagonionych kelnerów.

Casa Spadoni
Via San Vitale 34, Ravenna
otwarte od 11.00 d0 23.00 oprócz wtorków

Casa Spadoni

Casa Spadoni

1-9 Casa Spadoni

Wieczorem z Ravenny ruszyliśmy do Toskanii. Pogoda popsuła się trochę, więc już bez zatrzymywania jechaliśmy do miejsca naszego noclegu do Villa La Fontina. Wiedziałam, że będzie tam ładnie, ale nie, że aż tak. Stary, piękny i wielki dom, który jeszcze był w trakcie renowacji sąsiadował z mniejszymi budynkami posiadłości, które już były całkowicie odnowione z wielką starannością i dbałością o detale. Podłogi wyłożone były starą cegłą albo trawertynem, drewniane zabytkowe meble wypełniały przestronne pokoje, a widok z okna zachwycał od świtu do nocy. Właścicielką miejsca jest przemiła Valentina. Posiadłość od czterech pokoleń należy do jej rodziny. Valentina pracowała przez lata jako prawniczka, ale postanowiła diametralnie zmienić swoje życie i odnowić zrujnowany majątek rodzinny. Kiedy ogląda się album ze zdjęciami z czasu odbudowy, można sobie uzmysłowić jak olbrzymią pracę tutaj wykonano. 
Miejsce jest zachwycające. Tak samo troska gospodyni o komfort i wygodę gości. A śniadanie podawane rano było pyszne.
Valentina poleciła nam miejsce na kolację i to był kolejny strzał w dziesiątkę. Niepozorne miejsce, pełne okolicznych mieszkańców z pysznym jedzeniem, lokalnym winem i niezwykłym właścicielem. Ten miłośnik koni spędził wiele lat temu kilka lat w Polsce i jest wielkim miłośnikiem stadniny w Janowie Podlaskim. Mimo ograniczeń językowym między nami, pogadaliśmy sobie tego wieczoru. A przy okazji rozmowy trufle sypały się obficie na naszą bistecca alla fiorentina.

Villa La Fontina

1-9 Villa La Fontina

1-3, 8, 9 Villa La Fontina // 4-7 wino, trufle i bistecca alla fiorentina

1-9 Villa La Fontina

Villa La Fontina

Villa La Fontina

Czy ten dom nie jest pięknym tłem do zdjęć?

1-9 ale nam tam było dobrze

Na pamiątkę

1-4 ja i ON, ON i ja

Poranek z takim widokiem

W czasie kolacji w restauracji poleconej przez Valentinę zamówiliśmy lokalne wino. Nie chodziło nam ogólnie o Toskańskie, ale o takie z najbliższej okolicy. Właściciel polecił nam z winnicy oddalonej o 5 km od restauracji. Wino było tak dobre, że pojechaliśmy tam na drugi dzień. W winnicy był spory ruch okolicznych mieszkańców, którzy z tanków kupowali wino do dużych butli. Spróbowaliśmy tam kilku rodzajów i wszystkie były wspaniałe. Produkuje się tam również wino musujące metodą klasyczną czyli szampańską. Kupiliśmy tam sporo butelek i to było doskonałe posunięcie. Wino doskonale smakuje i po przyjeździe (co nie jest oczywiste :-)). Odwiedziliśmy jeszcze w Toskanii sporo winnic. I takich modnych i takich znanych i popularnych i takich fancy, ale wino z tej winnicy Tenuta di Frassineto jest zdecydowanie najlepsze. 

Tenuta di Frassineto 
Strada Vicinale del Duca 14
Arezzo
czynne od poniedziałku do soboty od 10.00 do 13.00 i od 15.00 do 19.00
https://www.tenutadifrassineto.com/

Winnica Tenuta di Frassineto 

1-9 w winnicy Tenuta di Frassineto 

Z winnicy ruszyliśmy do Arezzo. Bez celu czy planów. Żeby przejść się po mieście. Wypić kawę. Popatrzeć na przechodniów. Wyjechaliśmy zaopatrzeni w trufle :-) Niedaleko głównego placu znajduje się niewielki sklep wypełniony po brzegi lokalnymi specjałami. Można na miejscu zjeść deskę lokalnych serów czy wędlin i wypić kieliszek wina. I warto na miejscu zrobić zakupy lokalnych produktów. Wybór jest niesamowity. Takich sklepików w okolicy głównego placu jest sporo.

Antica Bottega Toscana
Corso Italia 24, Arezzo
czynne codziennie od 10.00 do 19.30

Piazza Grande, Arezzo

1-9 kilka godzin w Arezzo

1-9 na zakupach w Arezzo

Z Arezzo ruszyliśmy na spotkanie z naszymi przyjaciółmi w ich małym raju. Przez wzniesienia i wioski, przez lasy na pewne wzgórze, żeby podziwiać cudowny widok na gaje oliwne, dębowe lasy i Sienę. I co najważniejsze, żeby razem spędzić czas i cieszyć się ponad trzydziestoletnią przyjaźnią.

Za ponad trzydzieści lat razem

To światło na kamiennej podłodze jest niesamowite.

Na szlaku

Wiosna w najpiękniejszym wydaniu

W drodze na śniadanie

Wracamy pieszo, żeby "spalić" słodkie, włoskie śniadanie

Słodkich, włoskich śniadań nie mogłabym jeść codziennie, ale od czasu do czasu... Szczególnie jak trzeba kawałek przejść szlakiem i po drodze można podziwiać niesamowite widoki. Po moim zastrzyku w kolano czułam się już znacznie lepiej, więc całkiem dziarsko już dreptałam ;-). 
Mała, urocza miejscowość ze starą architekturą, murami obrośniętymi wisterią, gajami oliwnymi, łąkami obrośniętymi makami z jedną kawiarnią w centrum wioski była idealnym miejscem na słodki poranek. Cornetto, kawa i słodziutka torta della Nonna były jak spełnienie marzeń o idealnym, słonecznym, włoskim poranku. 
1 drzewo oliwne na kwiecistej łące // 2 jak fajnie widzieć znaki drogowe z takimi nazwami // 3, 5 torta della Nonna - chyba najlepsza jaką jadłam. A ta duża ilość crema pasticcera była jak wisienka na torcie // 4 poszliśmy i we włoskie klasyki śniadaniowe - cornetto // 6 czy tu naprawdę tylko cztery osoby jadły śniadanie? :-) // 7-9 ta miejscowość jest urocza

Wspólne gotowanie to coś co zawsze mnie cieszy, a kiedy pogoda sprzyja i można jeść na tarasie z pięknym widokiem i na pięknym stole, to już czuję rozpierające szczęście. Niezapomniane, wspólne chwile.

Przy stole z widokiem.

Razem przy stole. A niedługo będzie na nim jeszcze więcej talerzy :-)

Lubię w czasie wyjazdów jadać w restauracjach, ale najbardziej lubię robić zakupy w lokalnych sklepach i gotować na miejscu. Po zakupy pojechaliśmy do Sieny (sama świadomość tego była przyjemna), a potem gotowaliśmy, piekliśmy i... jedliśmy :-) 

1, 2, 6-9 celebrujemy chwile // 3 nooo, spore te zakupy zrobiliśmy :-) // 4 a z samochodu zakupy do domu przewozimy taczką :-) // 5 na śniadanie zapraszam na ciepłe drożdżówki

1-9 dopieszczamy nasze brzuszki ;-)

Wizyta w sklepie ogrodniczym zawsze sprawia mi przyjemność, a w takim toskańskim jeszcze bardziej. Intensywnie pachnące zioła, drzewka cytrynowe, drzewa oliwne wszelkich rozmiarów, kwitnące krzewy, terakotowe donice, nasiona warzyw... ciężko się opanować przed zakupami :-). Dwie donice z roślinami z tego sklepu przyjechały z nami do Polski. Ale i tak największym przebojem była gigantyczna lipa, która... zmieściła się do samochodu :-), chociaż patrząc na nią wydawało się to niemożliwe. Wracając ze sklepu wyglądaliśmy trochę jakbyśmy siedzieli w krzakach ;-)

Naprawdę zmieści się do samochodu? :-)

1 ten toskański rozmaryn tak niesamowicie pachnie // 2 no to pakujemy drapaka // 3 rozmaryn i małą oliwkę zabieramy do Polski // 4 siedzisz w krzakach czy w samochodzie? :-) // 5 prace ogrodowe czas start // 6 lipa dotyka co prawda przedniej szyby, ale zmieściła się :-) // 7 bukiet z żarnowca rano zebrany // 8 nasiona kwietnych łąk - wspaniałe // 9 chciałabym mieć takie drzewko w ogrodzie

W drodze do Pienzy

1-9 toskańska zieleń

Będąc w takim pięknym regionie jak Toskania, ciężko nie zwiedzać. Chciałoby się zobaczyć wszystko, ale ponieważ jest to niemożliwe, to trzeba sobie dawkować. W Toskanii byliśmy już wiele razy, ale miejsc nieodkrytych mamy jeszcze dużo. I to też jest dobre. W czasie tego wyjazdu pierwszy raz pojechaliśmy do Pienzy. Miasteczko jest urocze i stanowi świetny kierunek na jednodniową wycieczkę. Malutkie sklepiki z ceramiką, obrusami, ściereczkami, serami pecorino, drewnianymi wyrobami zachęcają do zakupów. Mnie zachęciły ;-) Kupiłam lniane ściereczki z maufaktury Stamperia Bertozzi, sery z truflami i coś tam jeszcze ;-). 
Warto powłóczyć się po małych uliczkach miasteczka, przejść wzdłuż murów na tyłach katedry, żeby zachwycić się widokiem doliny, zjeść coś lokalnego w jednej z licznych restauracyjek, napić się kawy...
Pienza warta jest wyprawy. 

Zachwycam się takimi napisami

Wyglądają jak kamienie, a to najlepsze pecorino z Pienzy.

1-9 pecorino di pienza - świeże, dojrzałe, w popiele, z wytłoczynami winogron, z truflami, z ziołami z okolicznych łąk...

1-9 Pienza

1-9 Pienza

1-9 ciężko oprzeć się tutaj zakupom

1-9 malutkie sklepiki, w których zakupy są największą przyjemnością

Zwracam uwagę na detale. Fakturę. Światło. Dobre rzemiosło. To jest dla mnie ważne i sprawia mi przyjemność samo oglądanie takich rzeczy. Kamiennych posadzek, kołatek, domofonów, wytartych przez lata chodzenia kamiennych schodów, wygładzonych klamek, spłowiałych ścian, uszczerbionych krawężników, obtłuczonych donic...


Piękne

1-9 domofony, kołatki, skrzynki na listy... detale, doskonałe rzemiosło.

1-9 faktury, detale.

W drodze powrotnej z Pienzy wstąpiliśmy do Montepulciano. Miasteczko na wzgórzu otoczone jest murami i jest piękne, ale... No właśnie, piękne ale. Jest bardzo turystyczne, pełne turystów, głośne, Może na odbiór Montepulciano miało wpływ zmęczenie całym dniem, ale stwierdziłam, że zdecydowanie wolę te malutkie miasteczka, osady czy wioski, w których jest jeden sklep, bar czy warsztat kowala. Może wpływ na to ma codzienne życie w wielkim mieście, ale zdecydowanie ciągnie mnie do tych małych, spokojnych i z niewielką liczbą turystów (chociaż sama jestem turystką).  W Montepulciano za to trafiłam na warsztat twórcy mozaik. Zajrzałam nieśmiało przez okno i zostałam zaproszona do środka. Przyglądałam się pracy, oglądałam malutkie kwadraciki kamienia, dotykałam ich i słuchałam opowieści. Z tą wizytą w pracowni najbardziej będzie kojarzyć mi się wizyta w miasteczku.

1-3 w sklepikach Montepulciano // 4 to wpadające światło // 5, 6 w pracowni mozaikarza // 7 schodami w górę, schodami w dół // 8, 9 z wizytą w okolicznej winnicy

1-9 Motepulciano. Kadry.

Widok z murów miasta

Taki wyjazd to nie samo zwiedzanie, ale też czas odpoczynku, relaksu. Czas na rozmowy, czytanie książek albo zwykłe patrzenie na horyzont. Tego też nie brakowało. Nie jest trudno wypoczywać w tak pięknym otoczeniu.

Czas na lekturę

1-9 odpoczynek, relaks, małe przyjemności...

Kumple.

Toskańskie klimaty
1 cyprysy // 2 szlaki wśród lasów // 3 urocze miasteczka // 4 wina

1- 4 Castellina - małe miasteczko w sercu Chanti, które kojarzyć mi się będzie z wieloma przyjemnościami

Kwiecień zaczął się ciężko, ale skończył pięknie. Tak to wygląda w prawdziwym życiu. Jest słodko i gorzko. Dobrze i źle. Ekscytująco i zwyczajnie. Ciężko i lekko.
Pracowicie i leniwie. Nigdy nie jest nudno.
Kwiecień zakończyliśmy we Włoszech....

A co nam przyniesie maj?


Komentarze

  1. Wspaniała wycieczka, sama przyjemność 🧡

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie ,jestem zainspirowana .Myślę ,że wrzesień byłby wspania,,,,,ly na odwiedzenie tych cudownych miejsc. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.

Popularne posty